dowiedli, damy wszystko — ale wojnę poczynać bez nadziei, na ślepo...
— Ja mam i oczy i nadzieję — przerwał mu Łoktek porywczo. — Nie chcecie wy? pocznę ja sam z garścią, z kupką najemnika... Od was zaś ja już nie żądam nic — bo albo do wszystkiego prawo mam, lub, skoro królem uznajecie najezdzcę tego, przywłaszczyciela, świętokradzcę, tom ja dla was niczem... Żebrakiem nie będę...
Topor stał z rękami zwieszonemi jak winowajca.
— Najezdzca ten — ciągnął dalej Łoktek — ma tylko takie prawo jakie mu wasza małoduszność daje. Powołuje się na dar Gryfiny, a stara szalona baba nie mogła mu tego dać czego nie miała — ani Leszek jej darować kraju, który nie jego był. Testament fałeszny jest i kłamany.
Papież Bonifacy pisał doń i w liście mu zadał zuchwałe przywłaszczenie — pozwał go przed sąd swój, nie uznaje królem. Korona to wydarta mnie, i ja ją z pomocą Bożą — odzyszczę.
Ostatnie słowo wyrzekłszy gwałtownie, uspokoił się i pohamował.
Topor stał, słuchał, lecz zimny był jak skała.
— Zaprawdę — rzekł zmięszany usiłując złagodzić Łoktka — chyba byście u książąt jakich znaleźli poparcie, ale — gdzie?
— Wiecie polskie przysłowie, że książęta powinowatych nie mają, a tem mniej przyjaciół — odparł mały. — Nie odezwę się nawet do żadnego.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 057.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.