Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rybie w oknie przeglądać zaczął, zbudził starego pana z tej zadumy głębokiej. Popatrzał na Zbyszka, wskazał na drzwi.
— Pilno ci było — rzekł — syna dać na stracenie! Ciężył ci w domu? Coś ty uczynił?
Zbyszek ręce rozpostarł, spojrzał ku niebu — westchnął.
— Panie mój! — zamruczał. — Trudno! za serce nas wziął! Chodziłem z nim dawniej! Syn i tak tu próżnował. Gorzej mu nie będzie z nim, jak bywało w Krakowie, zkąd często pokrwawiony przez Czechów powracał.
— Niepoprawny, uparty, nieszczęśliwy człek! — dodał Topor gniewnie. — Nie dosyć mu było lat kilkadziesiąt męczyć się, wojować darmo, nas targać, kraj niszczyć — jeszcze na zgubę leci! — Hej! hej! nie ze Ślązakami to pod Wrocławiem się parać ani z drugiemi małemi książęty!
Zbyszek milczał
— Pożegnaj się z Marcikiem — dorzucił Topor. Oczy go twe nie zobaczą. On! on ani siebie, ni ludzi swych nie pożałuje.. Poprowadzi kędyś, wpadną w paszczę..
Słowa te trafiły do przekonania matki, która płakać zabrała się po synu.
— Prawdę mówicie, Miłościwy Panie — odezwała się z kąta. — Stary mój zawsze za tym panem szalał. Gdyby zdużał, poszedłby sam —