Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 081.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na Ślązku bywał i służył tam. Nic mi nie uczynią. Popoję ciurów i wyłgam się.
I powtórzył z naciskiem.
— Bo do Krakowa, gdyby jak — muszę — muszę.
Wieczora tego i nocy poźnej do snu się im kłaść trudno było. Co się już zaczęli zbierać do spoczynku, rozpoczął jeden, zagadnął drugi, ozwała się matka i już przerwane gadanie na nowo się zawiązywało.
Nad rankiem dopiero znużeni legli, piwa dużo grzanego wypiwszy. Dzień był około połowy, gdy ciężko potem śpiący Marcik się przebudził. Obiad starzy bez niego zjedli, bo znużonego i kamiennym snem odpoczywającego budzić nie śmieli.
Oczy przetarłszy gdy wstał Marcik a zobaczył że tak późno było, markotno mu się stało, począł Chabra łajać że go zawczasu nie budził — bo mu się dzień miał zmarnować. Co było robić? Do misy usiadł i póki się nie pożywił, konia nie opatrzył, nie osiodłał, sam się nie przyodział — był już wieczór prawie. Przecież do miasta na gwałt się wyrwał, choć ojciec odradzał, bo czas był nie potemu.
— Późno jest, ale muszę — powtarzał Marcik uparty.
— Chyba dziś nie wrócisz? — pytał ojciec.
— Wrócę albo nie, niewiem, a zajrzeć tam mi potrzeba.