Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 139.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szy, że im wiele wolno było, że drugim hukać i grozić mogli bezkarnie. Zbroi nowej, porządnej trudno było dopatrzeć, tylko u tych, co na zamku stali, reszta wychodziła z domów z lada czem, a zbroiła się dopiero łupem na pobojowisku. Nie równo i nie jednako byli opatrzeni.
Z toporem jeden, z cepem żelaznym drugi, z łukiem ogromnym prostym, inny z małym a misternym, z nożami różnej miary, z mieczami wszelakiego kształtu... Lepszych kuszników co ciężkie bełty puszczali z kusz misternych, ledwie kilkudziesięciu naliczyć było można. Włócznie też pstro malowane, czerwone, białe, ciężkie i lekkie, nie u wszystkich się znalazły. Taksamo tarcze począwszy od starych, ciężkich, niezgrabnych z łubu a skóry, aż do kutych z nosami żelaznemi i nabijanych gwoźdźmi mosiężnemi — leżały na kupach niby łom na pobojowisku.
Obóz przedstawiał dość nieporządny ale rozległy tabor, na kilka części podzielony, mało się różniące od siebie. Pułków jednego zawołania, wedle starego obyczaju, Nałęczów, Toporów, Śreniawów prawie nie było, garstki ich straż trzymały przy panu. Więc i ładu wielkiego w tem mrowisku trudno było utrzymać... Obóz wrzał i kipiał ciągle, a dowódzcy, sędziowie obozowi, czeladź co miała porządku pilnować, nieustannie latała z miejsca na miejsce, bojujących rozbrajając, najczęściej kijmi. Darli się z sobą ciurowie za