Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 141.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kości lub kufla odwrócił nań spojrzeć. Ci co przy kotłach siedzieli, widząc odarte ciało na noszach, bo sukni do grobu nie darowano nikomu, nawet piosnek nie zaprzestawali.
Wśród tego zamięszania i nieładu, gdzieniegdzie lepszy namiot dowódzcy, ludzie dostatniej odziani, wetknięte włócznie, wozy kute, domyślać się kazały ziemianina. Chociaż z ziemian co naprzód do Łoktka przystało mężne było, porywcze, ale w większej części nie dostatnie.
Możniejsi czekali jeszcze, teraz dopiero zwolna się garnąć zaczynając.
Nie mógł książe dostarczać żywności ludziom swoim, ratowano się więc od głodu i pragnienia obyczajem ówczesnym. Codzień wychodziły oddziały picowników, brały co napadły nie pytając czyje. Jesienią naprzód na dziesięciny się rzucano i na dobrze nabite plebanów brogi a stodoły klasztorne.
Oprócz tego wykradało się dużo ludzi na ochotnika w świat. Tych po całych dniach potem wracały kupki, wioząc wory, wiązki, pomordowane ptastwo i zwierzęta domowe. Pożądanych tych gości witano wesoło, bo się od nich za mały grosz pożywić było można.
Przekupniów nie wielu do obozu się ważyło, bo tu pieniędzy było omal a zuchwałości wiele...
Nie jednego odarto, który na zamku nie znalazł