Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 164.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Inni stali milczący.
Marcik wskazywał w stronę piwnicy. Wahał się jeszcze Mikosz, gdy Greta jakby nie chciała im stać na zawadzie, na Pawła stryja skinąwszy, uszła z nim prędko ciasną uliczką, która między dwoma kramami w głąb wiodła.
Nie zwróciła się już nawet do Czecha, który urażony tem lekceważeniem, odwrócił się do Marcika tak uprzejmie go zapraszającego i zbliżywszy się doń, poszedł z nim razem.
Przed piwnicą Ratuszową o nizkich drzwiach, więcej dla zwyczaju niż z potrzeby powiewała zielona wiecha sośniny na drążku z muru wystającym. Koło drzwi stało dużo ludzi. Z piwnicy samej gwar dochodził. Ścisk tu był znaczny około stołów, po bokach i wpośrodku.
Około beczek za przegrodą z balas, dwie szynkarki, szynkarz i dziewka otyła z zakasanemi rękawami, z podpiętym fartuchem, ledwie radę sobie dać mogli, aby gościom starczyć — rozdając im spore gliniane kubki.
Wrzawa była wielka.
Marcik jednak musiał tu mieć pewne zachowanie, bo i miejsce w rogu jednego stoła dla Czecha znalazł i skinąwszy na dziewczynę, kubków się rychło doprosił. Czech w boki się podparłszy, po piwnicy się bacznie rozglądał.
— Nie dziwujcie się, żem was nie wiele znając zaprosił — odezwał się przysuwając doń