a Kraków trzymają się za ręce. Gotowi albo Ślązaka albo i Małego sprowadzić — —
Ulrych ich sobie naraził.
— Prawda — potwierdził Czech — z Boskowicza nikt nie był rad. Ostro ich trzymał i ziemian nie szanował. Dla nas on też nie był dobry... Paweł będzie inny...
— Daj Boże — dodał Marcik — ale czasu potrzeba, aż się na nim poznają i zawierzą mu.
Wygadawszy się tak od serca, wstali.
Czech pociągnął na zamek, Marcik jakby nic lepszego do czynienia nie miał, przeprowadzał go.
Szli ulicami zwolna, nieznacznie, a im się ku Wawelowi więcej zbliżali, tem Marcik żywiej zagadywał Czecha.. i bawił go lepiej.
W głównej bramie począł mu mówić o Grecie, wiedząc, że na tę wędkę Czecha złapie najpewniej. — Wśliznął się tak z nim na zamek, na który bez tego towarzysza dostać by mu się nie było łatwo, bo właśnie pod ten czas pilniej go od miasta strzeżono.
Wszedłszy od podwórca śmiejąc się, gawędząc, wdzięcząc do Mikosza, Suła miał dobry czas rozpatrywać się do koła.
Zamek po niedawnej pogorzeli, która i kościół dotknęła, choć wieże miał ołowiem kryte i wszystkie drewniane gmachy, których było najwięcej, zniszczyła — nie miał jeszcze czasu się odbudować.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 169.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.