Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 182.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wcześnie mi nic nie przykazano. — Trudno ziemianom ulicy i drogi odmówić? Z początku po jednemu ciągnęli, potem po kilku, w ostatku kupami...
— Każecie spuścić brony?
Paweł żywo się zwrócił.
— Ani się ważcie! — zawołał głośno. — W mieście już ich na tysiące liczyć.. Broń Boże wrota się zaprą, wrzawa powstanie, a szaleniec jaki brony łamać pocznie, byle kropla krwi pociekła, myśmy życia i mienia niepewni.
Wbiegł drugi Wójt przestraszony, czapkę rzucając na stół i ręce łamiąc.
— Przepadliśmy! — krzyknął. — Łoktkowi ludzie.. nie kto — gromadami wciągają.. pocztami, pułkami. Ulice pełne, rynek jak nabity — patrzcież!
— Kto mówił, że Łoktykowi? — zawołał Amylej.
— Wszyscyć wiedzą — a i poznać nie trudno, bo obszarpane draby i zuchwałe...
Veit we drzwiach rzucał się jak opętany.
— Cóż mnie czynić? — jęczał — ja im z moją pół kopą ludzi nie dostoję.
Nic nie czynić! — wtrącił nakazująco Paweł. — Stań i pokłoń się im — Wojta niema.. Co się stało nie odstanie.. Porwie się kto do nich! radzi będą i miasto obrócą w perzynę!!
Rajcy, którzy się w coraz większej liczbie ściągali, stali jak osłupieli. Niektórzy biegli do okien przypatrywać się.