Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przygotował się stanąć przed księciem. Ubrany był świątecznie w jedwabiach, kożuszku lekkim, na szyi miał łańcuch i kołpak soboli, a rękawice szyte u pasa.
Zsiadłszy z konia, sam, nie prowadzony przez nikogo, poszedł wprost do izby swej większej, w której księcia się zastać spodziewał, bo w oknach jej się świeciło.
Tu pachołkowie stali z pochodniami, panów pełno było, Wojewodów dwu, Kasztelanów czterech, Klemens Kanclerz, Sędzia Smił i z rodów przedniejszych krakowskich i sandomirskich po kilku starszych.
Stał tu i Mieczyk Topor, czekając na łaskawe wejrzenie pana, ale Łoktek choć dawno go widział, zwrócić się do niego nie chciał.
Wszyscy się poruszyli, gdy w progu ukazał się Albert. Łoktek siedzący wstał i podszedł ku niemu mierząc go oczyma.
Pan był dnia tego dobrej myśli i otworzystego serca, wszystko mu się uśmiechało, więc albo nie widział, że Albert gdyby jeniec mimowoli, zmarszczony szedł doń z pokłonem, albo widzieć tego nie chciał.
Niemiec głowę pochyliwszy, stał gdyby oniemiały. Pierwszy się odezwał Łoktek.
— Wójcie Albercie — rzekł — o miasto się nie trwóżcie, złego mu nie chcę.. Owszem, przy-