Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 202.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Człowiek był nie dający się łatwo i lada czém odprawić, gotów do korda i z licznym dworem zbrojnym.
Z obu stron bramy poczęło się łajanie wzajemne od słów ostatnich i pogróżki. Czeladź Marcika była podpiłą.
W tém na próg domu swego wybiegła Greta.
— Jakie wy macie prawo — krzyknęła, bronić komu u mnie zająć gospodę? — Ja chcę miéć gości jako i drudzy...
Suła odwrócił się, nie odpowiedział nic, ale ustąpić nie myślał.
Greta wołała ciągle.
— Wolę gospodę dać dobrowolnie, niż żebyście mi się zabijali we wrotach i broczyli... Czemu nie puszczacie?
— Bom ja tu sam dla siebie gospodę zajął — krzyknął Marcik — a takim dobry jak i drugi!
— Łżesz! zawołano z za bramy. — Niemożesz mi być równy, choć byś ziemianinem był, bo ja ani w swej ziemi, ani w żadnéj równego sobie nieznam!
Był to głos dumnego Wincentego z Szamotuł, który z rodu i mienia czuł się książętom równy.
Marcik też gdy w złość wpadł, nie ustąpił by był ani książęciu. Lekce sobie ważył napastnika.
— Precz, bo się krew poleje! — krzyczał.
— Poleje się ale twoja, zuchwalcze podły! — grzmiał głos zza bramy.