Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 204.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chwyciwszy — pastwić się nad nim nie dając, unieść go wewnątrz domu.
Wdowa namarszczona nie ustępowała z progu. Spojrzawszy na pięknego, młodego, pańsko stąpającego mężczyznę, który miecz jeszcze trzymając w ręku, przystępował do niej z poufałością rycerza, mieszczkę sobie mało ważącego — przybrała też dumną postać.
Piękne lice i bogaty strój gospodyni, na zuchwałym napastniku uczyniły pewne wrażenie.
— Gospodę tu mieć muszę, piękna moja! — odezwał się do niej.
Pokręciła Greta główką.
— Piękna — ale nie twoja! odparła mieszczka — biorąc się w boki. Gospodę siłą zajmujecie, choć wojny niema! Nie dziwujcież się potém, że wam i waszemu księciu miasto sprzyjać nie będzie — kiedy od gwałtów poczynacie!
Wy sobie jak na polskiem prawie zajeżdżacie, a my tu siedziemy na niemieckiem.
Wincenty słuchał, mieniali wejrzenia, łagodniał jakoś, a ona téż kończyła głosem mniej gniewnym.
— Wam ja gwałtu nie zadałem — odezwał się gość — piękna gosposiu — bom sam słyszał żeście puszczać kazali, a zuchwalec ten, ni was, ni mnie, za nic nie miał.
— Ma on już za swe — dodała Greta, dajcież pokój jemu i ludziom. — To rzekłszy, powoli weszła do izby, a Wincenty podążył za nią.