u nowego pana, bo mu mało co przyniósł, prędko się uwolniwszy, do gospody swej powrócił.
W komorze naprzeciwko leżał ranny Marcik i dobrze, że ani słyszał ni widział, jak wesoło, strojna w klejnoty i pasy, Greta gościa swego przyjmowała, jak rada z nim wiodła rozmowę, jak i na cytrze mu grać i piosenki śpiewać nie odmawiała.
Szamotulski pan głowę tracił dla urokliwej zalotnicy, i więcej sobie pono obiecywał po niej, niż ona myślała.
Okazała się na nim dopiero wielka sztuka niewiasty, która umiała i pociągać i odpychać, dopuszczać do siebie i bronić zbytniej poufałości, być dumną i łaskawą, gniewną i uprzejmą na przemiany.
W ciągu doby gościa swojego niemal do szału doprowadziła, tak, że w końcu nie wiedział czy mu sprzyjała czy drwiła z niego.
Pod wieczór chciał do księcia znowu iść, aby mu się zalecić — przybył bowiem dla tego tylko; Greta gdy się naposiadła nie puściła go a w końcu, gdy już zapóźno było, wyśmiała jeszcze.
Gość był młody, przystojny bardzo, wesół, śmiały, wszystko mówiło za nim, ale mieszczka spodziewać się nie mogła, aby tak wielki pan myślał o niej na prawdę. — Pomimo to obchodziła się z nim jakby mu głowę zawrócić chciała koniecznie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 211.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.