Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 071.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

skiéj, obwinięty płaszczem grubym, niktby go był nie poznał, tak potrafił się zmienić.
Wóz z ludźmi dwoma czekał w podwórzu. Księżyc z za chmur białych wysuwał się powoli, gdy na gościńcu sunął już zaprząg wiozący ks. Marcina, małemi drożynami w stronę, w któréj się wojska króla Jagiełły spotkać spodziewał.
Chłopak co pierwszy z wieścią o klęsce wpadł na zamek, zaledwie nieco spocząwszy w nim, wśród téj wrzawy i zamętu wyszedł niepostrzeżony za bramy. Tu stanął zamyślony, osłabły, zbiérając myśli i niewiedząc co czynić z sobą. To powracał ku wrotom, to się kierował ku miastu, oglądał się, ażali mu kto z radą i pomocą nie przyjdzie; lecz nikt nań już nie zważał.
Trwoga miotała całą ludnością Malborga: jedni już z miasta unosić chcieli życie i mienie, drudzy w rozpaczy latali bezprzytomnie. Coraz to nowe przynoszono szczegóły z pola bitwy, a coraz gorsze i smutniejsze.
Wiedziano już, że W. Mistrz, marszałek, komtur, szatny, podskarbi polegli przy pułkach swoich; że obok nich komturowie: grudziądzki, starogrodzki, engelsburgski, nieszawski, brodnicki, głuchowski, gniewski i inni wszyscy, oprócz trzech tylko: W. szpitalnika Zakonu, komtura