Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 111.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

śmiano się tylko z jego głupoty, iż tego rozumiéć nie chciał, że to już wcale nie było potrzebném, gdy na prymę, tercyą, sekstę, nonę, nieszpór i kompletę nikt nie chodził.
Tak był znać nawykł do starego porządku, iż co chwila do niego powracał machinalnie, wzdychając tylko, gdy przypomniał sobie, iż nie było nikogo z braci, coby regułę zachował.
Abel sam się ofiarował za sługę dla Dienheima i z rana do celi jego zapukał, misę niosąc z wodą i dzban cynowy. Ustawiwszy to, sam w progu się wstrzymał, oglądając dokoła, i chrząkał.
Spojrzał nań jeniec i zobaczył, że mrugał nań tajemniczo, śmiejąc się w sposób odrażający. Dał mu znak, ażeby przystąpił.
— Macie mi co powiedziéć?
— Nie — mruknął Abel — tylko tak, ot tak... od siebie. Jeżeli wam z zamku wychodzić wolno, czemubyście nie poszli na miasteczko, kiedy,.. hm... naprzykład dziś po południu.
To mówiąc, ręce w tył założył.
— Ot tak, ręce w tył założywszy, aby chodzić. Miasteczko czyste, ładne. Mogłaby was wczorajsza matrona zobaczyć, toby was zaprosiła: miód mają dobry.