Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 113.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę tylko waszmości — dodał — ani z mnichami, którzy tam może gdzie się jeszcze kryją, ani z babami mi się nie wdawaj: jedno i drugie niebezpieczne.
— A cóż Waszéj Miłości baby szkodzić mogą?
— Mnie one nic już, dzięki Bogu, nie zrobią, ale wam — odparł p. Andrzéj.
— Ja się ich nie lękam — śmiejąc się rzekł Dienheim.
— Dowiedziona to rzecz, że czary mają, a, jak słyszę, czarownic gorszych niéma i nie było nad pruskie.
Dienheim ramionami wzruszył.
Z południa tedy, wyszedł z zamku i tąż samą drogą, którą wczoraj kobiety przechodziły, rozglądając się powoli, niby dla rozrywki i przechadzki tylko, powlókł się ku środkowi miasteczka.
Porządne ono dosyć było i zamożne, a pod ten czas i ludniejsze niż zwykle, gdyż w niém z okolicznych wsi dużo się zbiegło wieśniaków, którzy się tu schronili. W ulicach jednak mało kogo spotkać było można. Mały ratusz wznosił się przy rynku; przypatrywał mu się właśnie Dienheim, gdy okno otworzyło się w domu nieopodal i wczorajsza znajoma powitała go. Była to