Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 117.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A na cóż się to zdało, żeście siebie święcili, gdy daleko większe siły Zakonu ratować nie mogły? Padł on pod Grünwaldem.
— Zakonnicy, nie Zakon! — odezwała się Ofka — Zakon nie może paść! nie może i nie padnie! Wszystko się odmieni, Zakon ma złoto i opiekunów. Węgrowie pojechali do Gdańska po to złoto, które Zygmunta kupi. Najedzie ziemie Jagiełły, który na ratunek swojego kraju śpieszyć będzie musiał, a wówczas z całéj Europy zbierzemy żołnierza, najedziemy jego ziemię i pomścimy się za naszych braci!
Dienheim słuchał jak z coraz większym zapałem mówiła Ofka.
— Daj Boże, by tak było — rzekł — ale ja nie wiem, czy tak będzie: lada godzina Marienburg zabiorą.
— Nigdy! — odparła dziewczyna — Plauen już tam jest ze swymi ludźmi z nad granicy. Są tam ci, co zbiegli tego dnia nieszczęśliwego. Jagiełło się spóźni, i nie będzie go miał: nie będzie.
Nagle zwróciła się ku niemu.
— Mój wuj jest tu? — zapytała.
— Wstrzymuje go Brochocki.
— On na zamku panem?
— Król mu go dał dzierżawą.