Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 123.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łabym mu kroplę do puhara i Malborg byłby wolny.
Dienheim i mieszczanka milczeli z przerażenia, słysząc te wyrazy, które za szał brali. Ofka istotnie była jak nieprzytomną. Łamała ręce i chodziła po izbie.
— A! a! — rzekła — nie rychło wrócą nasze dobre czasy, gdy Zakon rósł i panował i sławił się; gdyśmy pod jego opieką siedzieli spokojnie, a nogą jedną stali na piersi Jagielle, drugą na brata jego głowie. Witold nas słuchał, Mazowieccy się nam kłaniali: Ulryk wszystko zgubił!
— I sam zginął — rzekł Dienheim — lecz, miłościwa pani, rozkazuj prędko, bo mnie na zamek wracać trzeba.
— Musisz mi do ucieczki dopomódz: do Torunia potrzeba.
Zgadzając się, skłonił głowę Dienheim.
— Ani dziś, ani jutro tego nie dokażę: trzeba szukać sposobów.
Mieszczka zbliżyła mu się nieznacznie do ucha.
— Abla się radźcie, wszak na zamku został: Abel poradzi.
Wielce zdziwiony Dienheim odwrócił się z uśmiechem niedowierzania; zdawało mu się szyderstwem,