Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 150.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

doń, coraz cichszym głosem — będę panów polskich przyjmować, gościć, poić, bałamucić.
Kuno się zarumienił.
— Szczególniéj starszyznę — dodała — a któż winien, że czasem, przypadkiem, który z nich zachoruje.
Oczy jéj błysnęły.
— Trzeba się pozbyć téj szarańczy! — zawołała z wyrazem mściwym.
— Życzyłbym najprzód matce dać znać o sobie — rzekł Kuno cicho.
— To się już stało — odpowiedziała Ofka spokojnie. Matka ma glejt i powróci, a pomoże mi pewnie.
To mówiąc, przejrzała się w małém zwierciadełku, które na stole leżało.
— Prawda, miłościwy grafie — dodała z uśmiechem — zbrzydła mocno ta Ofka, zapadły policzki; wyglądam staro, ino oczy się trochę świecą jeszcze.
Westchnęła: Kuno żywo zaprzeczył.
— Piękna, najpiękniejsza Ofka nie przestała być czém była.
— Gdzie moja wesołość? mój śpiew? piosnki moje? ale gdzie dawne czasy spokojne. Obcy ludzie i strach a groza. Ale widziałeś wczoraj w oknach!