Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 159.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się, złożył rękę w trąbę i huknął ku szałasom nieopodal stojącym. Na to hasło wybiegło kilku w pół-zbrojach i popatrzywszy zkąd głos szedł, jeden na głowę włożył miskowaty hełm lichy, do ręki wziął toporek i pobiegł. Podróżny stał nieporuszony.
— Wojtek! — zawołał żołnierz — patrz mi na tego oto przybłędę, Niemiec jest, cuchnie mi Krzyżakiem; powiada i wyświadcza się papierem jakimś, że jeńcem jest p. Andrzeja z Brochocic. Owóż Brochocki tu jest, prowadź go i oddaj mu, niech z nim robi co chce, abyś mi go tylko nie opuścił. Jeśli uciekać zechce, siekierą w łeb najbezpieczniejsza rzecz; żadnéj z tém już biédy nie ma, tylko szaty zdjąć i kieszenie pomacać.
Poczęli się śmiać, a Wojtek konia podróżnego za uzdę wziąwszy, wiódł go do obozu, toporek na ramię założywszy, aby go pod ręką miał na potrzebę. A tu się już i namioty nade drogą poczynały i rycerstwa snuło mnóstwo.
Jedni jeszcze byli w zbrojach, tylko co wróciwszy z harców, drudzy w koszulach i pół-żupanikach, boso niektórzy co konie pławili, inni w rynsztunku pełnym jadący na swą koléj. Gwar, wrzawa i dobra myśl panowały w obozie. Psów zgraje uwijały się za kośćmi, beczki z piwem stały