Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 160.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

otwarte i czerpał w nich kto chciał. Gdzieniegdzie u ogniska warzył sobie ciur mięso, piekł słoninę, lub grzyby smażył, bo dostatkiem było wszystkiego. Po drodze zaczepił kto chciał prowadzonego, to konia klepiąc, to człeka jątrząc, to pięściami mu grożąc, ale Wojtek odpędzał ciągle, powtarzając, że jeńca do Brochockiego prowadzi. Imię p. Andrzeja starczyło, bo był w całém wojsku znany jako rycerz zawołany, król go téż lubił i drugą mu już dzierżawą dał Sztum. Puszczano jezdnego, choć nie bez naigrawania, a on się to czerwieniąc, to blednąc, wpatrywał i słuchał.
Gdy się tak przeciskali wśród namiotów, szukając najbliższéj drogi, dzwonek dał się słyszéć, wszyscy czapki pozrzucali i hełmy, niektórzy poklękali; Wojtek ustąpił w bok: postrzegli księdza w białéj komży, który szedł śpiesznie niosąc w ręku puszkę, pokrytą tuwalnią.
Był to ks. Jan, który do chorego spieszył, bo chwilowo z Brochockim tu przybywszy, wyręczał innych duchownych. Z głową spuszczoną, zamodlony biegł spiesząc i byłby nie widział stojącego na uboczu jeźdzca, gdyby ten go po chrześcijańsku nie pozdrowił łacińskiém:
Laudetur Jesus Christus!