Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 173.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nazad do wrót, a król dosyć smutny i przybity, do swojego namiotu.
W orszaku komtura szedł już osłonięty jego towarzyszami Kuno, tak, iż nikt tego nie spostrzegł. Serce mu wprawdzie biło, dopóki do furty nie doszli. Tu go popchnięto przodem i znalazł się w ciemném przejściu bezpiecznym o siebie. Znać o nim nie wiedziano i nie strzeżono się, gdyż usłyszał rozmowę, która pewnie dlań nie była przeznaczoną.
Plauena zatrzymał stary komtur idący za nim.
— Bracie Henryku — rzekł głosem poruszonym — Bóg się zaopiekował nad nami, ale wy, wy, jakżeście mogli na sumienie wasze brzemię takie brać i ustępstwo chciéć takie czynić, na które gdybyście już dostojność Wielkiego Mistrza piastowali, gdybyście z kapitułą radzili, a jeden głos padł przeciwny, jużby ich czynić się nie godziło!
Plauen odwrócił się do starego z wielkim spokojem.
— Bracie mój — rzekł — wiedzcie, żem to uczynił dlatego, iż ich znam i wiem, że im większą czyniłem ofiarę, tém pewniejszy być mogłem, że jéj nie przyjmą. Dzisiaj mamy za sobą to, że oni ją odrzucili. Nie śmiałbym im takiego nieść