Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 177.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

być, a że drogę miał ukazaną i ludzi, u których bezpieczny mógł znaleźć przytułek, miał więc nadzieję, że choć uśmiech od pięknéj Torunianki otrzyma w nagrodę.
Jaśko Sokół przeprowadził go za obozowisko wzdychając.
— Jedźcie z Bogiem — rzekł — żebyśmy i my mogli się prędzéj z pod tych murów wydobyć a w pole pójść nieprzyjaciela gnać, lub stawić mu czoło; dzień-byśmy ten błogosławili i godzinę, kiedyby hasło dano. Cięższa to pono sprawa stać a patrzéć, niż ruszając się a coraz nowego próbując, świat przechodzić.
Ks. Jana już téż nie było w obozie, gdy go Kuno opuszczał. Z dobrą myślą, na odpasionym koniu, bo na żywności nie zbywało, ruszył tedy daléj, wzdychając ku téj, dla której życie, a po trosze i sumienie ważył. Nie miał pono wielkich zgryzot, ani wstydu z tego rzemiosła, które pełnił naówczas nie on jeden, ale mnodzy świeccy i duchowni; jednak rycerskie słowo czasem się przypominało z wątpliwością, czy mu się nie sprzeniewierzył. Broni byłby do rąk nie wziął pewnie, a służyć tym orężem daleko potężniejszym, wcale się nie wahał. Sprawa krzyżacka wydawała się wielu naówczas jak jemu, sprawą cywilizowanego