Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 188.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przemówiła Ofka, zbliżając się z pokłonem do kasztelana.
— Uchowaj Boże! — rozśmiał się kasztelan — grzechby był i wina okrutna; przyszliśmy owszem oczy i serca nim nacieszyć. Z niewiastami wojować nie myślimy.
Urywana rozmowa, do któréj ten i ów rad się był słówkiem wmieszać, poczęła się w małém kółku.
Ofka strzelała oczyma, a gdzie ten strzał padł, to do serca trafił. Werderówny podobały się tém, że wedle polskiéj pogadanki, wyglądały „jak łanie,” ta znowu, że do królowéj była podobną i pańską miała postać, a gdy usta otwarła, zdumiewała słowem swobodném i rozumném.
Oczarowani nią wszyscy, byliby stali, patrząc do jutra, gdyby piękny ten gość, ledwie się pożegnawszy, nie uciekł i nie schronił się gdzieś, w głąb’ domu. Posypały się pytania gradem, kto była i co za jedna. Werder rozpowiadał szeroko o zamożności, bogobojności, dostojności pani Noskowéj, stokroć więcéj niż sam o nich trzymał. A gdy po owéj uczcie rozeszli się goście i pan kasztelan na zamek powrócił, unieśli z niéj wspomnienie najżywsze owego niespodziewanego zjawiska.