Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 201.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

skich z sobą nie wziął, tylko dwóch swoich i czeladzi kilku i w las jechał.
To już było najgorszym ze wszystkich znaków. Po wojsku chodziła wieść, że na rozmowę był wezwany książę od Mistrza Hermana, który z Inflant ciągnął, a przeciw któremu wojsko było wysłane.
W istocie, o godzinę drogi, w miejscu odludném, czekał orszak Krzyżaków na ks. Witolda. Nie był on liczny. Wielki Mistrz, dwóch komturów, jeden duchowny, czeladzi i knechtów kilku.
Pozsiadawszy z koni, siedzieli pod dębami oczekując, gdy Witold się ukazał. Mistrz Herman pierwszy wstał. Mnich to był więcéj, niż żołnierz, mężczyzna słuszny, cienki, nieco pogarbiony, z twarzą i oczyma przebiegłości pełnemi. Gdy w gaju ukazał się Witold, który konia wstrzymał i zbierał się zsiąść z niego, Wielki Mistrz pośpieszył ku niemu, wyprzedzając i nadążył, gdy jeszcze jedną nogę miał w strzemieniu.
Z pokorą wielką skłonił głowę. Książę dumnie witał, lecz uprzejmie. Znali się z widzenia i ze sławy i z sąsiedztwa nie zawsze przyjaznego.
— Wasza Miłość i ja — odezwał się Herman — nie potrzebujemy świadków, ani słucha-