Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 202.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czów rozmowy, Odejdźmy nieco, abyśmy swobodniejsi byli: spodziewam się, że długą nie będzie.
— Słucham was — rzekł Witold — choć nie wiem, czy już rozmowa na dobie, gdy oręż z sobą mówić począł.
— Na dobre słowa czas jest zawsze — mówił Mistrz z wielką łagodnością i przymileniem. Zaprzysięgliście więc zgubę Zakonu?
— Radzibyśmy być w zgodzie, ale... — począł Witold.
— Nie marnujmy słów — ciągnął Mistrz — króla Jagiełły sprawa a wasza, dwie są oddzielne, po co je łączycie? Mówię dla W. Miłości, nie dla króla. Mnożycie jego potęgę, aby wam więcéj ciężyła? Pomagacie jemu, gdy winnibyście myśléć o sobie? Kto wam zapłaci straconych ludzi, wylaną krew? Gdy Zakonu niestanie, król znajdzie powód obrócić się na was. Czyż tak nie bywało?
— Ale dziś jest inaczéj — odezwał się Witold.
— A! do czasu! — mówił łagodnie Mistrz — jam się tu zbliżył umyślnie, nie dla wojny, pokój niosę i wam i królowi nawet. Chcemy go szczerze. Złamaliście nas, potrzebujemy czasu, aby klęski jak rany się pogoiły.