Jagiełło ze zwykłą swą powagą i chłodem zasiadł niby widz i słuchacz. Otoczyli go panowie Rady. Wyrwał się pierwszy w imieniu wielkiéj większości rycerstwa, między którém rej wodził, Jędrzéj z Tęczyna, gwałtownie nalegając na króla, aby rycerstwu swojemu dał folgę i spoczynek, że i tak dosyć uczyniono dla sławy oręża i dla osłabienia Zakonu. Poparli go inni wołaniem i pokłonami.
— Miłościwy Panie! i Wam i nam do domów czas. Wrócimy i dobijemy nieprzyjaciela, zostawimy załogi po zamkach. Odciągnął ks. Witold, poszli Mazury; dlaczegóż na nasze barki cały ciężar ma spadać?
Gwar powstał wielki, gdyż starsi na wstyd i hańbę wołać poczęli, a drudzy wyzywać, aż król musiał się kazać uciszyć, a ks. Mikołajowi dał głos. Ten już z oblicza pańskiego widział, że napół go zmiękczył Jędrzéj z Tęczyna i owo głośne wołanie i prośby.
— Miłościwy królu — rzekł — lepiéj było nie poczynać, jeśli się miało nie kończyć. Na sławie stracimy, a wszystka krew wylana pójdzie marnie. Zamek ostatkami goni i poddać się musi. Stójmy a trwajmy. Jeśli odstępując przyznamy się do słabości, Zakon podniesie głowę, wpadną w jego ręce
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 213.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.