Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 232.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— I dla niego wy... — poczynał Kuno.
— Dla niego — podchwyciła Ofka — wszystko: jam siostra w Zakonie i serce moje tam.
Dienheim nie chciał już ciągnąć rozmowy, pokłonił się, nie prosił o rękę do pocałowania. Ofka się rozśmiała smutnie, spoglądając na dłoń swą.
— Lękacie się, czy tam jaka kropla nie przylgnęła?
Skinęła mu główką dumnie i usiadła znów patrząc w okno. Kuno, choć go ciągnęło do dziewczęcia, zwyciężył się: odszedł. Nie był jeszcze w progu drugiéj izby, gdy suknia za nim zaszeleściała. Ofka biegła...
— Czekaj! — zawołała — stój! Nie jesteś wolnym, bo ja cię nie uwalniam od słowa i służby. Lękasz się mnie? Ja tak samo kochać umiem i nienawidziéć. Wy walczycie z nieprzyjacielem waszą, ja moją bronią niewieścią: podejściem i zdradą.
— My, my walczymy — rzekł Kuno — bronią przeciw broni, orężem przeciw orężowi, życiem przeciwko życiu.
— Ja także życie stawię — przerwała Ofka — lecz po cóż się mam tłómaczyć? Spełniam rozkazy i czynię co mi zlecono. Hrabio Kunonie, nie chcecie mnie znać więcéj? mówcie?