Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 298.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Z dnia na dzień odjazd odwlekając, gdy Brochocki téż więcéj wstrzymywał niż namawiał do zimowéj podróży, zwłaszcza, iż w tym roku ciężka była zima, choć spóźniona, pozostał tak Kuno aż do Wielkiéj Nocy.
Stał się niemal domowym, bo na łowy ustawicznie razem jeździli i pan Andrzéj go jak przyjaciela zażywał, a Dienheim miał czas i języka się potrosze nauczyć.
Przed Wielką Nocą przecież pochwyciła go do jazdy tęsknica, i pożegnawszy się jak z ojcem i matką z Brochockimi, o Kwietniéj niedzieli ruszył, nie spowiadając się jak i dokąd. Wszyscy go w domu żałowali, bo już był jak swój, i wesół i usłużny, a jakoś do niego nawykli, choć hrabią Niemcem go zwali. Nawet stary Mszczuj, który najtrudniejszym był i tym Niemcem najgęściéj szafował, pogodził się z nim wreszcie, a gdy wyjeżdżał, pobłogosławił go na drogę.
Dziewczęta obie długo za nim przez okna patrzały. Po odjeździe pusto się jakoś w domu zrobiło. I Brochockiemu jakby czego brakło, ale dawszy raz wolność, wstrzymywać go nie mógł.
Dwa lata potém ani słychu o nim nie było. Starosta tymczasem wojował i gospodarzył, dziewczęta rosły, chłopcy już byli przy chorągwiach.