Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom II 302.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Szlachcic mu téż teraz wielce podobał, bo się na dworze otarł i śmiałości a humoru nabrał. Mszczuj mu stary téż do zarzucenia nic nie miał, oprócz, że taki Niemcem był, choć herb ten sam co Brochoccy nosił, o którym i legendę przywiózł z nad Renu, iż się były dwie rodziny przed wieki jeszcze pokumały.
Mszczuj nie bardzo temu chciał wierzyć: w jego przekonaniu między dwoma plemionami żadnéj spółki być nigdy nie mogło, bo stworzone były, aby się wzajem gryzły a zajadały.
— Tego grzechu pierworodnego — szeptał stary z za wąsów — żaden chrzest nie zmyje. Że niezły sobie z niego niemiaszek, to prawda, ale cóż gdy Niemiec?
Gościna się jakoś przeciągnęła długo, bo to czas był samych łowów, a zwierza mnóstwo.
Szły tygodnie za tygodniami, o wyjeździe nie było słychu. Co się Kuno niby zbiérać poczynał do powrotu, Brochocki wstrzymywał i jechali w puszcze i siedzieli u komina i opowiadali sobie rycerskie dzieła, którym i kobiety się przysłuchiwały rade.
Aż starościna raz do męża zafrasowana przyszła, szepcząc mu w ucho, że cóś Ofka na hra-