Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 047.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

in gladio! najbezpieczniejsza rzecz, bo już apostazya niemożliwa, a duszyczka zbawiona.
Rozśmieli się wszyscy, oprócz Mistrza.
— Losy wojny niepewne—szepnął.
— Byle wojna! byle raz wojny doczekać—krzyknął Schwelborn, wyciągając ręce do góry—byle wyjechać w pole, reszta się dokona.—Mogąż oni przeciwko nam się utrzymać? Cóżto to Witoldowe wojsko: dzicz z pałkami, napół naga, Tatary i Ruś, u których żelaza brak nie już na piersi, ale w ręku nawet... Lepiéj zbrojne wojsko Jagiełły, lecz i tego się nie zlękniemy... Są na nie sposoby!
Lichtenstein zbliżył się do W. Mistrza.
— Pewnie, że żadnemi gardzić nie można—rzekł cicho. Do Czechów i Morawian posłać trzeba; choć językiem mówią podobnym do Polaków, ale z Niemcami żyją i bracą się. Są między nimi tacy, których zyskać można... Niech się zaciągać dają... Owszem. Przyjdzie do boju, niech stają do szeregu, a jak walka się rozpocznie na dobre, będą wiedzieli co czynić.
Wszyscy potakująco głowami ruszyli.
— Toć rzecz właśnie spełniona—rzekł Mistrz półgłosem.—Do Jana Sarnowskiego, który zaciężną chorągiew Czechów i Morawian prowadzi,