Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

duszy przybitym był i znękanym, mówić mu było ciężko. Osłabł téż nic nie jedząc od wczoraj i pierwszą kroplą wody tu dopiéro zwilżywszy usta. Zwrócił przez okno wzrok na wesoły kraj, na żyzne łąki, na dalekie osady... pomyślał może co z nich uczyni wojna i pożoga, i oczy mu się łzami zwilżyły.
Po téj nocy niegościnnéj nastąpiło przyjęcie inne, jakby dla zatarcia jéj pamięci. Braciszek szpitalny śpieszył z polewką, niósł potrawy, znalazł kubek wina, aby starca posiłkiem odżywić. Na to do skromnego życia nawykłemu, nie wiele było potrzeba.
Jeszcze miski stały na stoliku przed nim, gdy wszedł podskarbi z twarzą weselszą.
— Ojcze mój — rzekł — do siostry chcieliście jechać do Torunia. Wóz dla was przygotowano, ja téż tam jadę, wszystko więc po waszéj woli. Nie miejcie do nas żalu, czasy są ciężkie, losy Zakonu zawisły od tych godzin, w których się ważą przygotowania wojenne; my nie dla korzyści swéj, ale w sprawie Chrześciaństwa pracujemy i troskamy się.
— Bóg dobréj sprawie pomoże — odparł stary — a wam politowanie wasze nad wiekiem i nieszczęściem zapłaci.