Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnął się.
— Nie prawdaż? Czyż nie uwierzy tu każdy łatwo, że wy ową śliczną jagódkę chcecie w bezpieczném miejscu miéć? Co dziwnego, że się tam przy jakim dworze przytulicie?
— Przy jakim-że dworze?—spytała ciekawie Noskowa.
— Przy książęcym, u Mazowieckich! pod opieką księżnéj Aleksandry Olgierdównéj—dodał uśmiechając się podskarbi.—Wszak miejsce dobre? Tam o wszystkiém wiedziéć będziecie, a ztamtąd nam donosić.
— Siebie to ja nie żałuję—rzekła Noskowa,—z Ofką biéda: o! z tém dziewczęciem i siedzieć trudno i jechać niebezpiecznie. W oko to każdemu wpadnie, a samowolna, co jéj do głowy przyjdzie, zbroić gotowa.
— Hm! hm! — mruknął podskarbi—a no, ją téż użyć można, byle umiéć! Ona z pod serca każdemu dobędzie tajemnicy, przed nią wyśpiewałby człek grzech śmiertelny. Jedna taka Ofka na świecie. A rozumu jéj nie brak.
— Gdyby tyle statku miała!—westchnęła matka—ale to ogień i siarka!
— Drugich ona spali—począł śmiejąc się podskarbi,—a jéj się nic nie stanie. Strachu