Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 152.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

by rozognionemi, któremi rzucała po wszystkich, drżała z jakiéjś niecierpliwości.
— Co ci, szalona dziewczyno? — szepnęła matka czując jéj poruszenia.
— Co mi jest? — na ucho poczęła mówić Ofka. — Oto-bym z nimi na koń siadła. Dałabym rok życia, dałabym dwa, żebym mogła pojechać w tym orszaku.
Noskowa odwróciła się aż strwożona i zlekka trąciła ją po twarzy.
— Milczałabyś nieszczęśliwa — odezwała się niespokojna, aby kto nie usłyszał, co ci się po głowie roi?!
— Siedziéć za piecem i nie widziéć co tam będzie! A! to nie do wytrzymania — powtarzała tupiąc nogami Ofka.
Właśnie królowi konia prowadzono. Koniuszy strzemię podawał, księżna szła aż do miejsca, zkąd wyruszyć miano, to łzy ocierając, to ręką śląc pożegnanie. Witold już na koniu siedział. Zaledwie Jagiełło spiął się na siodło, dwór pobiegł téż do swych koni i każdy co najśpieszniéj cugle zgarnąwszy, strzemienia nogą szukał, a drugi i bez niego na grzbiet koniowi skoczył. Zawrzało i zatętniało w tym tłumie, bo niektóre konie w las niosły, inne się spinały, kąsały się dzikie i biły