Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 154.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

we środek, sposobili się do spoczynku. Małe ogniska zostały tylko niedogaszone.
Rozstawione straże pilnowały obozu noc całą.
Dzień się robił, i ludzie koło koni chodzić zaczynali, gdy od namiotu, w którym nocowała Noskowa, krzyk się dał słyszéć i płacz niezmierny. Wszyscy pobiegli dowiedziéć się, co się dzieje. Z rozpuszczonemi włosy, ledwie obrzuciwszy się odzieżą, z lamentem wielkim biegła wdowa do księżnéj namiotu.
— Córki mojéj nie ma! córkę mi porwano! — wołała.
Ruszyło się co żyło szukać śladów dokoła. Ks. Jan osłupiały z załamanemi stał rękami; młodsi na koń skoczyli, rozbiegając się na wszystkie strony. Nikt nie mógł pojąć, w jaki sposób od matki przy któréj spoczywała, nie rozbudziwszy jéj, mogła się dać porwać. Znikła zabrawszy część odzieży, a co więcéj znikła znaczna część złota, w które wdowa na podróż opatrzoną była i znikł sam dowódca straży z Torunia dodanéj, człek stary, siwy, ponury, milczący, ale z wierności swéj znany i ten któremu najwięcéj ufano.
Domyśléć się więc było już i matce saméj łatwo, że nie siłą pochwyconą została, ale po dobréj uszła woli. Dlaczego? dokąd? niepodobna było