Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 218.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niekiedy wśród pola, na padłym koniu siedziała ta czarna chmura, a za zbliżeniem się jeźdźców, podnosiła spłoszona nagle i zwijała, kłębiła, wrzeszczała, nim się w powietrze podniosła.
Drugiego dnia, jadący poczuli woń spalenizny, którą przesiąkła była ziemia i lasy. Zdala siniały po nad puszczami obłoki dymów, a nocą czerwone łuny odbijały się w górze na chmurach. Wiatr, który czasem powiał od granic, niósł z sobą gorzki zapach pożarów. Powietrze od skwaru duszne, stawało się od niego do oddychania ciężkiém: do ust gorycz przylegała.
Poza granicą, gdzie Tatarowie dopuścili się krwawych łupieży, ślady ich były straszniejsze. Z popalonych wsi resztka ludu ocalonego, okaleczona, okrwawiona, opalona, ściskała się około ognisk i szałasów, nie mając dachów, pod któremiby przytulić się mogła.
Zdala słychać było jęk głodnych dzieci, które matki, na rękach kołysząc, uspokajały. Z blademi twarzami ludzie kopali korzonki i szukali ziela, aby głód nie zaspokoić, a oszukać i stłumić.
Przybywszy pod Kurzętnik i Rupkowskie jezioro, ks. Jan i tu tylko znalazł obozowisko puste. Byłby się z cofającemi napowrót wojskami spotkał, gdyby do Ludborza niedojeżdżając, Mazury dodani,