Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 236.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mogąc wstrzymać się, ochotnicy z Brochockim na czele, padli jak piorun z kopiami na nich, i stało się zamieszanie ogromne. Krzyżacy nie wytrzymali uderzenia: zwinęli się. Kilku z koni spadło, dla ciężkich zbroi podnieść się nie mogąc.
A tuż za pierwszą garścią z obozu, druga biegła i trzecia i dziesiąta, z okrzykiem, hukiem, pieśnią, śmiechem. Król, który nierychło zobaczył, że samopas wszystko szło, kazał trąbić, posłano z rozkazami, lecz już nie było sposobu ludzi utrzymać. Rzucali namioty, rozłożone ognie, jadło, sprzęty. Niektórzy bez zbroi ledwie hełm upiąwszy, z jedną szablą lecieli. Na grobli wyprzedzali się, parli, spychali niemal do wody, aby coprędzéj dobiedz, gdzie się już na dobre ścinano. Białe płaszcze, z których kilka na ziemi konie stratowały, pędziły w odwrocie ku bramie, Polacy za nimi. Most zwodzony ledwie zdążono dźwignąć, gdy garść z Brochockim u fossy stała. Daléj już nie było sposobu iść, a wracać po małéj utarczce, gdy się ledwie pokosztowało walki, nikt nie chciał. Napływało ludzi coraz a coraz więcéj z obozu. Pomiędzy nim, a miasteczkiem cała droga była zalana tłumami konnych i pieszych.