Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Krzyżacy 1410 tom I 286.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niechętnie zgodził się na to król i trąby po raz trzeci odezwały się do pochodu.
Wśród szumiącéj więc suchéj burzy, obłoki żeglujące mając nad głową, ruszyły się zastępy ze śpiewem pobożnym z obozowiska, z myślą wesołą, z przeczuciem jakiémś powodzenia.
Wszyscy tego dnia mieli nadzieję widzenia nieprzyjaciela, o którym w blizkości wiedziano, nikt się jednak starcia nie spodziewał.
Dwie długie mile, zaroślami i polami sunęły się chorągwie, aż ku wsi Rudzie i Grünwaldowi, gdzie wśród gąszczów i gajów, gdy wiatr znacznie był zwolniał, zatrzymać się kazano.
Wojsko rozkładało się u stóp pagórka nad jeziorem Lubnem, a na wierzchołku jego śpiesznie rozbijano namiot kapliczny. Ks. Bartosz ubierał się do mszy św., dwór czekał na nabożeństwo, król się go domagał. Słońce zaczynało znowu przezierać z za rozbitych obłoków. W chwili, gdy Jagiełło z konia zsiadłszy, pieszo zmierzał ku namiotowi, wielkim pędem nadbiegł zziajany Hanko, szlachcic z pod Chełma, Ostojczyk. Z twarzy mu patrzało, że wieść niesie: król stanął czekając.
— Z czém idziesz? — zawołano — co się stało?