Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i szeroki — na nasze zawołanie; do krzyżowéj wojny przeciw poganom biegną rycerze z całych Niemiec, Anglii, Francyi, ze wszech krajów chrześcijańskich. To nasza siła; innéj nam nie potrzeba. Dziećmi wojować — mizerna rzecz.
Nikt się nie sprzeciwił wygłoszonemu zdaniu; ale téż potępienia rzuconego na Bernarda nikt nie potwierdził. Milcząca stała starszyzna, a gdy Mistrz się ku niéj obrócił, łatwo mu było wyrozumiéć, że, choć nie miał jéj przeciw sobie, nie miał jéj za sobą.
— Wszystkie środki dobre, gdy do celu prowadzą; — po dłuższém milczeniu odezwał się Wielki Komtur. — Nie gardźmy i tém, co nam w ręce dała Opatrzność.
Mistrz ramionami poruszył.
— Kto począł, niech kończy; — dodał, spoglądając na Bernarda. — Co się stało, nie możemy odrobić.
— Jam w istocie to dziecko ocalił i na nie rachował; — przerwał Bernard.
— Czyńcież z niém, co chcecie! — nie dając mu dokończyć zamruczał Mistrz.
Zwrócił się do komina, jakby twarzy swéj nasępionéj ukazać nie chciał obojętnemu Bernardowi.
— Za poprzedników moich — począł — choć ja im zasług nie ujmuję, namnożyło się Endorfów. Każdy chciał być panem na swoją rękę, każdy chciał miéć zasługi własne, tu, gdzie ani sukni, ani konia, ani sławy i znaczenia rycerzowi miéć się nie godziło. Więc czynił każdy, co chciał; ale na przyszłość tak nie będzie.
Bernard odparł powoli:
— Jeżeli mi to zarzucacie, jako winę, na co cała kapituła nasza dała przyzwolenie; zwołajcie Radę, każcie mnie sądzić. Stanę — nie opieram się; naznaczycie karę, pójdę na chleb i wodę, choćby z Endorfem.
Mistrz się odwrócił z twarzą wykrzywioną.
— Dosyć! — rzekł; — gdybym chciał, nie potrzebował-bym zezwolenia waszego, aby was sądzić. Jakkolwiek wy tu, prosty rycerz, macie jakieś znaczenie nad stan i stopień, mieszacie się do wszystkiego, przewodzić chcecie wszystkim; ja — nie boję się was... nie boję!
Bernard skłonił się z pokorą razem i dumą jakąś:
— Nie przywłaszczam sobie tu nic nad to, do czego każdy z nas rycerzy ma prawo. Władzy waszéj zawsze byłem i jestem podległy.
To mówiąc, skłonił się brat Bernard naprzód Mistrzowi, potém przytomnym, i drzwiami, wiodącemi do wielkiéj, pustéj jeszcze jadalni, wyszedł. Na kamiennéj posadzce słychać było chód jego, którego starcie się z głową Zakonu nie przyśpieszyło.
Wielki Komtur, z Marszałkiem najwyższą po Mistrzu godność piastujący, z poszanowaniem, lecz bez obawy, zbliżył się do Ludera, który jeszcze patrzył za odchodzącym.