Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 038.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

boki dół wyryła w skroni. Starzec wlókł jednę nogę za sobą napół bezwładną, a kościstych rąk palce miał ponabrzmiewałe i pokrzywione.
Była to ruina, lecz piękna i obudzająca poszanowanie. Lica, zmarszczkami okryte, zachowały wyraz męzkiéj odwagi i dumy. Mieszała się do nich gorycz jakaś, która usta ściągała smutkiem i szyderstwem.
Był to stary, najstarszy z rycerzy krzyżackich, na téj ziemi wojujących, Kurt, hrabia Hochberg, którego można rodzina pochodziła z nad Renu. Lat temu kilkadziesiąt, w skutek familijnych rozterek, po życiu burzliwém, przybył on walczyć tu z pogany i pozostał. Złamany wojnami, w których wielekroć padał na pobojowiskach, szukając śmierci, zawsze cudem jakby uratowany, nie miał już do kogo powracać i przyrósł do swéj kamiennéj klatki. Bracia chcieli go nieraz obrać Komturem, Podskarbim, — byłby nawet mógł się o Mistrzowstwo ubiegać; ale, jak Bernard, brzemiona te odrzucał, i tak prawie, jak on, czuwał tylko z miłością wielką nad losami kolonii téj mieczowéj niemieckiéj, któréj sprawy obchodziły go najgoręcéj.
Bernard jednak był czynnym, Kurt już tylko narzekał i gdérał; a wszystko, co teraz nowego stanowiono, wyszydzał. Dawne zasługi zmuszały braci do znoszenia go, choć nieraz nazbyt gorzką karmił ich prawdą.
Stary hrabia rzadko ruszał się ze swéj izby, a w jesiennéj i zimowéj porze, gdy mu pogruchotane kości dolegały, siedział opakowany w futra u komina. Przybycie jego do Bernarda nie było bez znaczenia. Domyślił się on, że musiało być w związku z wymówkami, czynionemi mu przez Wielkiego Mistrza.
Kurt miał sobie za obowiązek, sądząc, że brat boleśnie to uczuł, przyjść mu oświadczyć współczucie swoje.
— A co! — począł od progu — a co! Mistrz Luder już zęby pokazuje! Nie znosi, aby tu kto śmiał co czynić, okrom niego! Już się do was uwiązał!
Bernard obojętnie podniósł ramiona.
— Żal mi was! — ciągnął niewyraźnym, bezzębnym głosem stary, — żal mi serdecznie! — ale to nie koniec na tém! Stary nasz Zakon, jego prawa i zwyczaje — wszystko młodzi będą przerabiali, aż ze świętéj reguły zrobią poczwarną.
Ręką począł drżącą wywijać w powietrzu. Bernard, widząc go z ciężkością stojącego na słabych nogach, jedyny stołek mu przysunął. Siadł nań, stękając, Kurt.
Gospodarz wiedział, co go czekało; musiał wysłuchać wszystkiego, co się długiém milczeniem nagromadziło w zbolałém sercu i głowie Krzyżaka.
— Ja — mówił, spluwając i nie dając się odezwać Bernardowi — pamiętam inne czasy, ludzi innych, Zakon pierwszy, taki, jaki on tu z Palestyny przywędrował... toć najlepiéj powiedziéć wam mogę... do zguby go wloką!