Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 041.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Było to uosobione miłosierdzie chrześcijańskie. Widok cierpień ludzkich zmiękczał mu serce i czynił go nieograniczenie wyrozumiałym a łagodnym; a że człowiek, bolejąc, łacniéj się odkrywa, jakim jest, znał Sylwester ludzi lepiéj, niż kto inny. A znając ich, nie oburzał się na nich, ale litował się nad nimi.
Bernard, choć w wielu się rzeczach różnił ze Szpitalnikiem, szanował go, jak inni.
Cudem prawie zastał starego w izdebce, która woniała jakiemiś wschodniemi balsamami, a zarzucona była mnóztwem gratów, sukni, płócien, garnuszków i butelek.
Sylwester spoczywał; lecz cichutki chód Bernarda obudził go; — porwał się zaraz na nogi.
Nawykły do snu przerywanego, nie potrzebował odzyskiwać pamięci; potarł ręką po twarzy, i ślady spoczynku z niéj zniknęły.
— Naprzykrzam się wam? nie prawdaż? — rzekł, wchodząc, Bernard, — lecz przebaczcie! niepokój mnie nęka o to chłopię.
Szpitalnik ręce rozpostarł, dając do zrozumienia, iż nic pocieszającego powiedziéć mu nie może.
— Nie gorzéj mu? — zapytał Bernard.
— I nie lepiéj, — szepnął stary.
Przybyły badał zachmurzoną twarz gospodarza.
— Nie lepiéj! nie! — powtórzył Sylwester. — Wczoraj jeszcze nie byłem pewnym choroby: czy ze krwi przyszła, czy z ducha? bo są dwojakie. Dziś mi się zdaje, iż nie omylę się, mówiąc, że chorobą jakaś tęsknica...
— Za czém? — podchwycił ciekawie Bernard.
— Odgadnąć trudno; — rzekł Szpitalnik — młodość, wiecie, ma nieodgadnione tajemnice. Mówią we Francyi, że, gdy młode wina się burzą, stare w beczkach im wtórują; że gdy kwiat na wiciach się otwiera, sok wyciśnięty z jagód z tęsknicy wre w kadziach.
Urwał nagle.
— Mówcie! mówcie! — począł prosić Bernard, mocno zajęty niedokończoną tą mową.
— Wiecie, kto jest; — zaszeptał Sylwester. — Któż wié, czy litewska krew nie kipi w nim, gdy gniazdu przelew grozi?
— Ależ nie wié on o sobie! — zawołał Rycerz.
— Nuż, nie wiedząc, poczuwa się, kim jest?
— Jakże to być może?
— Któż z nas wié, co może być, a co nie może? — spokojnie odparł Sylwester, — Sunt arcana rerum! — rzekł pocichu, jak-by sam do siebie.
Bernard się zadumał.
— Dziś nie był tak spokojnym i milczącym, jak wczoraj, gdyśmy go widzieli wieczorem — mówił Szpitalnik. — Chodził po ciasnej izdebce, jakby