Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 063.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek. Czasem wstępuje Bóg i w mizernego żebraka, a mówi ustami jego; ale zawołać go kto potrafi?
— Powinniście umiéć prosić, — rzekła Reda — to wasze rzemiosło... a z czego wróżycie?
— Matko a pani! — rzekł nieśmiało Swalgon — i z wiatru, i z wody, i z piwa wróżą różni. Jam Burtinikas prosty, w wiedrze wody czasem co widzę.
Kunigasowa skinęła; dziewcząt dwie, które się z dala przysłuchywały rozmowie, wstało i pobiegło do studni. Zadzwoniły u fartuszków ich poczepiane dzwonki, zbudził się stary Walgutis, głowa blada dobyła się z pościeli i gardłowe jakieś sapanie słyszéć się dało.
Reda obróciła się do ojca, podeszła do pościeli, i starego, otuliwszy, położyła jak dziecię... spać mu każąc.
Tym czasem dziewczęta już niosły świeżéj wody wiadro i ustawiały je przed Swalgonem. On drżał i niespokojny to na wodę, to dokoła się oglądał.
Kunigasowa przybliżyła się.
Szwentas milczał długo...
— Pani a matko... co wiedziéć chcecie? — zapytał słabym głosem.
Reda zamyśliła się posępnie.
— Jeżeli ducha wywołać umiecie — rzekła cicho — pozwijcie z Anafielas dziecię moje... Zamordowali je Niemcy... poszło do ojców bez pogrzebu, bez stosu, bez pieśni, bez sukni i broni! Jak się tam ono złym duchom ognało? Czy się do dziadów dostało? czy błądzi po szklannéj górze, nie mając czém wdrapać się na nią?
Swalgon spuścił głowę.
Stało mu się znowu coś, czego on sam nie rozumiał. Czuł, jak w niego wstąpiło coś i mówić zaczęło. On sam nie wiedział już, co prawi.
Pragnął usta zacisnąć, język okiełznać — nie mógł.
W wiedrze wody — o dziwo!... ukazała mu się twarz młoda jakaś... którą gdzieś widywał niedawno... blada, smutna.
Oczy jéj przez szklaną powierzchnią tak były w niego wlepione, iż wzroku ich znieść nie mógł.
Reda czekała — dwie łzy po jéj licu płynęły.
— Pani a matko! — odezwał się Swalgon mimo swéj woli. — Na górze, na szklannéj, niéma twego dziecięcia, ani u stóp jéj, tam gdzie nieszczęśliwe błądzą duchy. Syn twój żyw i po świecie chodzi...
Krzyk wyrwał się z piersi matki, a z po-za niéj drugi mu zawtórował od łoża, gdzie spoczywał Walgutis, którego twarz podniosła się — i znikła.
— Człecze! nie łudź mnie! jam go opłakała! — zawołała Reda...
— Żyje, — mówił Swalgon powoli — żyje... Widzę go...
— Gdzież jest?