Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja każę! — zawołał żwawy staruszek. — Na dół idź, gdzie knechty... będziesz miał siłę posłużyć, to się tam zdasz i razem grzeszne ciało pokrzepisz.
I ręką mu wskazał na Niższy Zamek. Parobek się skłonił i powlókł. Spoczynek w cieple, przy lepszéj strawie, którą dawano wszystkim w szpitalu, bardzo mu się uśmiechał; — a Bernard? choćby się i pogniewał, teraz mu o niego nie szło tak wielce.
Dostać się do szpitala, choć za rozkazem brata Sylwestra, łatwo nie było. Wprawdzie on tu rozkazywał, ale znano jego miłosierdzie nieograniczone i dobroć zbytnią; podwładnych mu więc dawano, którzy za niego surowszymi być musieli.
Izby w szpitalu, właśnie z początkiem zimy, zapchane były, a ta, którą dla knechtów i gawiedzi wyznaczono, tak przepełniona, iż już kąta w niéj znaleźć trudno było.
Gdy się zjawił Szwentas, którego Niemcy nie lubili, niedźwiedziem i bestyą przezywając, starszy nad izbą, zobaczywszy go, ani chciał słuchać o przyjęciu. Napróżno się składał rozkazem brata Sylwestra...
— Połóż się w końskim gnoju... i wyśpij! — wołał nadzorca — tu dla ciebie miejsca niéma.
Szwentas właśnie teraz na przekorę, gdy mu pomieszczenia odmawiano, postanowił zostać. Nie odpowiedział nic, do ściany się przyparł i nie ruszył z miejsca.
Nudziło to nadzorcę. Połajał go, nie pomogło; i po godzinie upornego stania, sam ze złością do izby go wepchnął.
— Idź! leniwcze, bydlę nieczyste, litewskie ty padło! — zakrzyczał — idź! grzéj się i nażryj... ale ja ci tu darmo nie dam wczasu używać. Służyć musisz!
Szwentasowi posługa szpitalna nie była straszną; nie rzekł nic.
Wnet kazano mu misy nosić, wodę rozdawać, na straży stać, drwa narzucać na ognisko.
Ale przy tém strawa się okroiła, i nagrzać się było można.
Sylwester nie nadszedł prędko... poskarżyć się nie było można, a i nie miał za co...
Wieczorne jadło już Szwentas rozdawał, jakby nigdy nic innego nie robił. Na noc położył się przy kuchni i spał do świtu. Nazajutrz nie myślano go wyganiać. Szpitalnik nadszedł przy pierwszéj strawie, zobaczył go posługującego, uśmiechnął się doń, nie miał nic przeciw temu.
A że mu się ta służba przy knechtach wydała zbyteczną, wziął go z sobą na górę, dla pomocy przy rycerskim i cudzoziemców stole...
Tu mu lepiéj było jeszcze... nie tak go popychano i wyśmiewano.
Wieczorem, sam Sylwester dał mu dzbanuszek mały, miskę pokrytą, wskazał drzwi, powiedział, że do drugiéj izby ma je zanieść i wyprawił.