Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 071.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Szedł Szwentas, rozpatrując się tu, kędy nigdy jeszcze nie bywał.
Drugiéj izby przestąpiwszy próg, miał właśnie miskę na stoliku przed chorym postawić, gdy oczy podniósłszy na niego, zadrgał cały, dzbanek mu o mało z ręki się nie wyślizgnął, i jak skamieniały stanął.
Przed nim siedział młodzian, z tąż samą twarzą, z temi oczyma tęsknemi, jakiego na zamku w Pillenach widział w wiedrze wody.
Szwentas stał, patrzał, i ze strachu niemal gotów być uciekać.
— Co tobie? — ozwał się chory, odwracając twarz. I w téj chwili na obnażonej szyi jego postrzegł Szwentas, z lewéj strony, pod uchem, znak ziarna grochu, o którym mówiła Reda.
Stłumiony krzyk wyrwał mu się z piersi.
Jerzy patrzał na tego nieznanego sługę z podziwieniem coraz rosnącém.
— Co ci jest? — pytał.
Szwentas, ledwie miał siłę postawić miskę i dzbanuszek na stoliku, padł na kolana i począł zwieszone nogi młodzieńca całować, ale przemówić nic nie mógł.
Jerzy cofał się od niego, posądzając, że był obłąkanym. Tymczasem parobek oprzytomniał, powstał, śmiały mu się usta, nie spuszczał z oczu znamienia na szyi chłopca. Dla Jerzego wszystko to było niezrozumiałém jeszcze, gdy Szwentas, za rękę go pochwyciwszy, grube swe usta do niéj przycisnął i wyjąknął:
— Kunigas!!
Na lice chłopca wystąpił rumieniec, — porwał się na nogi, położył palec na ustach...
— Zkąd wiész? — szepnął.
Szwentas ręką zatulił sobie gębę, ale z oczu nie spuszczał chłopaka. Przypomniało mu się, że powinien był do służby powracać; rękę białą Jerzego poniósł do ust raz jeszcze, rozśmiał się i uciekł, jak szalony.
Chory pozostał sam, nie mogąc jeszcze pojąć téj przygody.
Zkąd człowiek ten mógł wiedziéć, iż był książęcém dziecięciem? Był-li i on Litwinem? Czy go kto zdradził?
Podejrzenie padało na chłopaka, który doń wieczorami przychodził. Czekał téż nań niecierpliwie Jerzy i, mało co napiwszy się ze dzbanuszka, wyglądał tylko, rychło-li wszystko uśnie, a Rymos nadejdzie.
Dłużéj niż zwykle czekać musiał na niego, ale wreszcie skradanie się ciche dało się słyszéć, — wierny Rymos stał w progu. Jerzy podbiegł ku niemu z żywością wielką, opowiadając, co go spotkało, i łając za niebezpieczne paplanie.
— Ja?? niech mnie Perkun ubije, — zawołał Rymos — jeślim usta otworzył!... Jabym zdradzić was miał!
Chory opisał mu tego parobka, który jedzenie przynosił; a chłopak, znający tu wszystkich, domyślił się w nim Szwentasa.