Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Rymos, wylazłszy z pod łoża, podszedł także spojrzéć na znamię i ręce załamał. Jerzemu łzy się w oczach kręciły.
— Mówcie tak, abym ja was rozumiał — rzekł błagająco. — Rymos wié, żem ja mowy téj musiał zapomniéć, bo mi ją umyślnie wybili z serca, a wstawili natomiast swoję. Mówcie, abym rozumiał... litujcie się nade mną!
Szwentas pocałował go w rękę...
— Cicho! cicho! — rzekł — jest nas tu już trzech... Eh! będziemy się trzymali i radzili sobie.
Głową pokręcił chytrze.
— Kto wié, co zrobimy? mnie się widzi... musimy swojego Kunigasa oddać naszym... a i nam tu nie będzie co gościć potém. Po rozum do głowy!
Jerzemu oczy się paliły; uderzył po ramieniu Szwentasa.
— Kto ci mówił o tém znamieniu? Zkąd wiész, żem Kunigas? Znasz moich? gdzie oni są?
— O! o! długo-by to rozpowiadać, — mruknął stary parobek — a teraz wam to do niczego. Poczekajcie mało. Trzeba myśléć, jak się ztąd wydobyć... To pilniejsza!!
Z zamku na wolność wyjść nie łatwo, a w polu się ukryć i dostać do swoich... tam nad Niemnem... chyba jak wąż prześlizgiwać się na brzuchu!!
Rymos, nawykły obawiać się Krzyżaków, przed których drżał potęgą, zawołał:
— Gdyby złapali nas! kości-by tylko na polu bielały. A gdzież ich niéma? ich straży? ich szpiegów, półbraci, półsióstr i tych włóczęgów niemieckich, co się tu z całego świata po łup zbierają!
Szwentas po dawnemu się chytrze uśmiechał.
— Potężni oni, i jak mrowia ich jest, — rzekł — ale i na nich, i na liczbę tę sposoby są chytre. Jeden człowiek za stu starczy i stu oszuka, gdy mu się serce zagrzeje! Oni często tak ufni w swą siłę, że patrzą a nie widzą. Jam im nie darmo służył tak długo; znam ja ich wszystkie chody.
Gdy mówił, z dala w podwórcach szelest się jakiś dał słyszéć, — wszyscy potruchleli... pierwszy Szwentas wysunął się cicho, tak, że znikł z oczu, jakby poszedł w głąb’ ziemi; Rymos natychmiast pierzchnął za nim, a Jerzy, zdmuchnąwszy prędko lampę, padł na łóżko i udał śpiącego.