Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.



V.



Razem z grodem Maryi rosło i miasteczko, które pod jego opieką i  murami powstało. Jak inne na nowozdobytéj ziemi, całe ono się składało z przybyszów różnych krajów niemieckich: z nad Renu, z Turyngii, z Sasów, Frankonów, Bawarów i t. p.
Wiadomo, że Zakon sam, który w początku przyjmował tylko Niemców i szlachtę z najmożniejszych rodzin, w większéj części był zbiorowiskiem ludzi, co albo u siebie w domu nic do stracenia nie mieli, lub ducha w sobie żywili, który ich gnał na przygody i zdobycze. Tak samo i miejska kolonia z różnych się składała ludzi, gorącego a awanturniczego ducha, idących zbogacać się i urastać na pogańskie kresy.
Wielu z książąt, jako teraźniejszy Mistrz Wielki, Luder, gdy do Zakonu wstępowali, służbę swą, dwory, rzemieślników, z kraju swego ciągnęli za sobą. Tu im darmo dawano ziemię, Zakon pomagał do budowania się, obdarzano ich przywilejami i pewnym samorządem.
Rycerstwo niemieckie dostojniejszych rodzin, Krzyżacy i goście ich, raz wraz potrzebowali zręcznego rzemieślnika, płatnerzy, zbrojowników, złotników, rękodzieł mnogich, których w dzikim kraju znaléźć nie mogli.
Zasiedlało się więc miasto, najprzód Niemcami pracowitymi, ale za nimi szli i próżniacy, którzy z innych wymagań, do jakich jawnie się Zakon nie przyznawał, żyć sobie obiecywali.
Znaleźli się tam i śpiewacy, i błaznowie, i usłużna gawiedź wszelkiego rodzaju, na co z zamku przez szpary patrzano. Potworzyły się wesołe gospody, niby dla czeladzi i knechtów... niby dla kupców i podróżnych; a co się tam w nich po kątach działo, miejski Sołtys nie bardzo w to wchodził.
Nie zdradzał jeden drugiego, bo sam się lękał być wydanym; na wzajemném pobłażaniu stało to życie.
W zamku surowa reguła, choć się często zwalniała, zawsze niby pano-