Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 085.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ca, dostrzegł w nim łatwo pewnéj zmiany na lepsze. Jerzy był wprawdzie niespokojny, rozgorączkowany, nie swój; lecz siły wracały, życia w nim było trochę, chociaż chorobliwego.
Sylwester wolał to, niż apatyą długą, któréj się nadewszystko obawiał. Za pierwszą razą, gdy Bernard go spytał o stan Jerzego, powiedział mu stanowczo:
— Choroba przesilać się zdaje, jest w niéj zmiana, a to już wiele. Trzeba teraz myśléć, jak zapobiedz, aby licho nie powróciło. Przeszłe życie, zbyt surowe dla tak młodego wieku, było przyczyną choroby, to nie ulega wątpliwości; radźcie nad tém, co z nim zrobić. Starym na grodzie spoczywać w tych murach — dobrze, młodemu w nich rosnąć — ciasno.
Nic nie odpowiedział Bernard, bo bez rozmysłu nic nie poczynał; lecz widać było, że rady nie lekceważył.
Władzy miał dosyć, aby rozporządzać Jerzym. Wystąpienie W. Mistrza Ludera i publicznie dana nagana Bernardowi okazały się zaraz nazajutrz tylko politycznym obrotem nowego naczelnika Zakonu.
Rano posłał Luder kompana swojego po Bernarda. Posłuszny, poszedł on natychmiast, karność zakonną wysoko szacując i z niéj się nie chcąc wyłamywać.
Spodziewał się może od Mistrza, we cztery oczy, nowego, a surowszego napomnienia; znalazł go łagodnie usposobionym.
Ten, wczoraj tak nieubłagany, Luder, pozdrowił go uprzejmie i drzwi swéj celi zamknął, aby ich nie słuchano.
— Bracie Bernardzie — rzekł — jesteście filarem Zakonu, znacie potrzeby jego i najlepiéj wiecie, jak się u nas wszystko rozprzęga. Padliście wy ofiarą za innych, acz niewinną. Musiałem was, co macie zasługi i powagę, strofować i karcić za pozorną samowolę, abym innych władzę moją szanować nauczył. Tłómaczę się wam, bo nie chcę, abyście mnie mieli za człowieka niesprawiedliwego.
Zrozumiecie, com uczynił i dla czego. Ja na was pokładam nadzieję, że tak, jak za poprzedników moich, służyć sprawie Zakonu będziecie przy mnie.
Wiele zwolnionéj reguły potrzeba w ścisłe wziąć karby. Nie lękam się ja losu Orselena, ani noża mordercy; życie moje w ręku Boga; a gdyby była potrzebna krew, dla czegóż-bym jéj przelać nie miał? Lękam się czego innego: krnąbrności i lekceważenia téj samej starszyzny, która mnie wybrała, nie dla moich zasług, ale dla imienia... a ufa dziś, że się wywdzięczę bezkarnością...
Wy, skromny pracowniku, — dodał wyciągając rękę do Bernarda, — pomagajcie mi, ale nie okazujcie, iż jesteśmy z sobą zgodni i w zmowie.
Gdy tak mówił Mistrz Luder, rysy jego twarzy, wczoraj tak nic nie