Bernardowi najzdrowszą i najlepszą polityką, chociaż ona wcale ogólnym pojęciom Krzyżaków i ich obyczajom nie odpowiadała.
Lecz cóż ważył na téj próbie? Bernard, rozmyślając, w końcu sam jednak miał wątpliwość: czy Jerzy, wypuszczony na swobodę, nie uległ-by wpływowi rodzinnego otoczenia i czy-by Zakonu nie zdradził?? Wychowany tu, w wiele spraw samém patrzeniem na nie wtajemniczony, mógł być niebezpiecznym i szkodliwym...
Wahał się więc Krzyżak i po rozwadze postanowił dłużéj jeszcze Jerzego przygotowywać, a nadewszystko, właściwém postępowaniem wpoić mu miłość Zakonu.
Wszystko to za późném już było. Dowiedziawszy się od Sylwestra Szpitalnika, iż chłopak zdrowszym się wydawał, tegoż dnia poszedł do niego Bernard.
W istocie znalazł w nim zmianę. Twarz krasił choć słaby rumieniec; Jerzy był więcéj ożywiony, mniéj uparcie milczący.
Zwykle do zbytku surowy, Bernard, dla swojego pełnego nadziei wychowańca przybrał twarz, jak mógł, najłagodniejszą, oblicze słodyczy pełne... Zasiadł poufale na téj ławie, w oknie, naprzeciw niego, na któréj wieczorami Rymos się zwykł był mieścić, i zawiązał z nim rozmowę, ojcowskim tonem, z dobrocią i wyrozumiałością wielką.
— Widzę, że w istocie lepiéj wam jest — rzekł — i Bogu za to niech będą dzięki. Wierzcie mi, że ja wam dobrze życzę, a że się po was wiele spodziewam dla Zakonu, radbym wypielęgnować na silną jego podporę.
Ci, co ze świata przychodzą do nas, zawsze coś z niego tu przynoszą, z czego się im otrzepać i obmyć trudno; wam Pan Bóg dał się tu od dzieciństwa wychować, osłonionemu od zgubnych wpływów. —
Jerzy słuchał z oczyma spuszczonemi; sam Bernard zmiarkował, iż nadto górnym tonem do wyrostka mówić rozpoczął, i zmienił przedmiot natychmiast.
— Może wam w tych murach, do których my starzy nawykliśmy, — rzekł — smutno i duszno? mówcie. Chorym się wiele dozwala!
Jerzy podniósł oczy, uśmiechnęła mu się nadzieja trochę większéj swobody; chociaż jeszcze odpowiedziéć nie śmiał, Bernard mógł się dorozumiéć, iż tknął strunę, która zadrgała.
Naówczas już, oprócz samych Zakonników, prócz niemieckiego mieszczaństwa i kolonistów włościan, ściągniętych dla zaludnienia podbitéj ziemi, któréj mieszkańcy albo padli wojny ofiarą, lub się rozpierzchnęli, — wiele uboższéj szlachty z różnych krajów niemieckich przybywało, otrzymując tu nadania lenne od Zakonu. Już w tych latach kilkadziesiąt rodzin w ten sposób około Malborga, Królewca i po powiatach się osiedliło. Pierwsi ci przybysze: Pynau, Mul, Stubechy, Brandisy, Muckenbergi, Ewerowie i t. p. mieścili się w pobliżu grodów, które ich zabezpieczały od napaści.
Pomiędzy Malborgiem i Żuławami, w niewielkiém od miasta oddaleniu,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 087.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.