Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Leżący na ziemi chłopak oczom swym wierzyć nie chciał, gdy, uderzywszy go w plecy, Jerzy po imieniu zawołał nań.
Schwycił się na nogi, lecz, zobaczywszy Kunigasa przed sobą, naprzód przez otwór w parkanie zawołał do Baniuty:
— Kunigas!
Za płotem zaszeleściało żywo i w téj-że chwili dziewczę, już się na parkan wdrapawszy, ciekawemi oczyma szukało zapowiedzianego, o którym słyszało tyle.
Instynktem Jerzy podniósł głowę i w chwili, gdy Baniuta w całym blasku swéj dziewiczéj piękności, z wiankiem na skroni, z rumieńcem na licach, ukazała się w górze, oczy Kunigasa już jéj szukały.
Oboje, zobaczywszy się, trwali długo zaniemieli, podziwiając się wzajemnie. Ani Baniuta nie spuściła wzroku, ni Jerzy nie zadrżał przed jéj oczyma. Chciwie poili się tak sobą... a Rymos, który z dołu im się przyglądał, także stał osłupiały, trochę wylękły, a może zazdrosny.
Na Jerzym ta istota żywa, jakiéj nigdy jeszcze nie spotkał, ani oglądał z tak blizka, ta siostra po krwi, tak cudnie piękna, uczyniła wrażenie niewysłowione. — Zdawało mu się, że gdzieś ją widział już, że była dla niego przeznaczoną — coś niezwyciężonego ciągnęło go ku niéj.
Baniuta równie była nim zachwycona; radość malowała się w jéj oczach i uśmiechu. Jak dziecię, co kłamać nie umié, ani myśli, wyciągnęła rączki ku niemu... pochyliła się i, choć nie mówiła nic, cała jéj postać powiedziała: Weź mnie! chodźmy!
W Jerzym zachwyt mieszał się ze strachem, dreszcze przechodziły po nim, oglądał się dokoła. Wszystkie zwodnych cór szatana obrazy przychodziły mu na pamięć... ale to była Litwinka, pół-dziecię, sierota, wygnanka.
Rymos, przedłużoném milczeniem obojga przelękły, targnął Kunigasa za suknią. Baniucie pokazał parkan i miejsce, które niedawno zajmował. Tu otwór sobie do rozmowy i śpiewu zrobili. Jerzy mógł zobaczyć ją zblizka... Pierwsza dziewczyna zrozumiała to i ze zwinnością jaszczurki zsunęła się na dół. Jerzy już na nią czekał. Rymos z pokorą, konie swe ująwszy, ustąpił na kilka kroków z niemi.
Dzięki Szwentasowi, Jerzy się mógł rozmówić po litewsku. Zapomniany język, jak zagrzebane ziarno, dobył się z głębin jakichś, w których spoczywał.
Któż tę rozmowę, podobną do gruchania młodych gołębi, powtórzy? I byłaż to rozmowa? Nie wiem. Składały się na nią śmiechy, półwyrazy, dźwięki niby ptasie, nucenia ledwie ludzkie, wejrzenia, które zastępowały téj muzyki słowa.
Coś dzikiego było, źwierzęcego może, w téj wymianie wrażeń pół-zmysłowych, pół-dusznych, nieokiełznanych niczém, oprócz wstydliwości dziewiczéj i nieśmiałości niedoświadczonego chłopięcia. Dziewczę prostowało się, chcia-