— Szkoda was, bo zginiecie; — spokojnie odezwał się Szwentas. — Trochę cierpliwości, a stary coś wyduma...
— Jutro — dorzucił — ja na Zamek idę.
Nie tłómaczył się; co go tam prowadziło. Szło mu o to w istocie, by się rozpytał, kiedy, dawno zapowiadana potajemnie, wielka wyprawa pójść miała na Litwę. Chciał naprzód o niéj uwiadomić swoich, bo teraz tak zapalczywie Krzyżaków zdradzał, jak dawniéj im służył; potém zdało mu się, że w zamęcie tym, jaki zawsze towarzyszył nagłemu wyciąganiu w pole, łatwiéj im było wymknąć się niepostrzeżonym.
Na wyprawę tę oczekiwano obiecanych z Niemiec i Anglii gości rycerzy. Potajemnie czyniono już przygotowania na ich przyjęcie, a rycerstwo Krzyżackie cieszyło się, bo przybycie obcych było zawsze hasłem nowéj swobody i zupełnego zwolnienia reguły zakonnéj.
Wprawdzie teraźniejszy Mistrz, Luder, zapowiadał ostrzejsze jéj zachowywanie; lecz żadna władza nie mogła w tych chwilach ogólnego zapału pilnować ściśle form, do których goście wcale się nie zastosowywali.
Szwentas wiedział z doświadczenia, co się to dziewało na Zamku w przededniu wielkich wypraw, gdy stoły obsiedli cudzoziemcy i podbudzeni do przyszłéj walki, upojeni podwójnie, jak pszczoły z ula potém puszczali się, pomieszani z rycerstwem zakonném, na rzezie, jak na biesiadę.
Mnogość pachołków i czeladzi różno-języcznéj, zaprzątnienie przyborami do wojny, czyniły wszelką karność niemożliwą, i Zamek nie rychło do ładu jakiegoś powracał.
Z takich dni łatwo było korzystać i wymknąć się z razu niepostrzeżonym, tak, by myślano, iż ci, co znikli, razem poszli z tymi, co się na wojnę wybrali.
Szwentas rachował na to. Niepokoiło go tylko to, że raz był podsłuchał Sylwestra doradzającego Bernardowi, aby chłopca wziął z sobą na przyszłą wycieczkę.
Na Zamku było jeszcze tajemnicą pozorną, kiedy mają goście przybywać i wyprawa być postanowioną; lecz starsi z pewnych oznak wnioskowali, iż to rychło nastąpić było powinno.
Rozkazano owsy do worów zsypane miéć w pogotowiu, solone mięsiwo stało w beczkach odliczone, miód i wino podczaszowie już utoczyli w baryłki podróżne. Izby gościnne myto i oporządzano w Średnim Zamku. W. Mistrz codzień prawie otrzymywał poselstwa jakieś; ludzie obcy przybywali z pismami i znakami.
Ruch, w ogóle większy, niż w téj porze zwykł bywać, postrzegł Szwentas.
Pozorem do dostania się na Zamek był jakiś przybór na konia, który dla Jerzego wydał pomocnik Trapiera. Schwyciwszy tu, co mu widziéć było potrzeba, Szwentas zabierał się do powrotu, gdy na drodze, nieustannie się po Zamku i po wszystkich jego kątach uwijającego, spotkał — Bernarda.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 100.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.