Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 103.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, ale wyraźnie mówił, jutro, a twarz miał namarszczoną i posępną. Jutro więc, co prędzéj, to lepiéj...
— Zbyć-byście nas chcieli! — dodał Jerzy.
Stara poruszyła ramionami.
— E! — rzekła — nie zaciężyliście nam bardzo. Co tam! Mało was temi czasy koło domu widać było. Co za dziw? Długo takiéj nie zażyjecie swobody, bo na Zamku więzienie...
— A! tak — zamruczał Jerzy.
Więc jutro — rzekł w duchu, wchodząc do swéj izdebki... Rozpaczliwie załamał ręce... Szwentasa nie było jeszcze, przywlókł się późno. Temu już w dziedzińcu parobcy oznajmili, śmiejąc się, że się z nim jutro żegnać będą. Wieść rozeszła się była po folwarku, i stary Litwin wiedział ze szczegółami o przybyciu i rozkazie Bernarda, gdy do izby Kunigasa wszedł smutny...
Nim on się odezwał, Szwentas ręką dał znać, iż nie potrzebuje być zawiadomionym.
Jerzy przypadł doń z rozpaczą. Parobek stał zasępiony, lecz ostygły.
— Mów! — wołał — co poczniemy?
W Litwinie odezwała się przekora, na widok téj natarczywości. Milczał umyślnie, trąc głowę i uszy...
— No, pojedziemy na Zamek! — zamruczał Szwentas.
Jerzy odskoczył, namiętnie zaciskając pięści.
— Zdrajca jesteś!
Litwin zmilczał.
— Mow-że!
— Kunigasiku, gdy wpadniecie w taki książęcy gniew, czyż wy posłyszycie, choćbym co rozumnego powiedział? Uspokójcie się wprzódy.
Zawstydzony chłopak starał się przybrać postać spokojną.
— No tak, Kunigasiku mój! — począł Szwentas — pojedziemy na Zamek posłusznie... bo jutro uciekać, znaczyło-by głowy na pieniek położyć... Ale nie bójcie się, ujdziemy i ujdziemy bezpiecznie... gdy Szwentas mrugnie i powie: Teraz pora...
Jerzemu z folwarku powracać na Zamek nie chciało się tak, że, do rozpaczy prawie przywiedziony, Szwentas, dawał mu się wyzłościć, mrucząc sobie, że o dziewczynę pewnie chodzić musiało. Za całą pociechę niekiedy mu podszeptywał:
— Kunigasiku, z Zamku drapniemy, gdy wszystko będzie gotowe, choćby we trzech, a choćby i we czworo...
Mówiąc to „czworo“, spoglądał nań chytrze i uśmiechał się.
Nie wtajemniczony, domyślał się już na pewno, że Jerzy ze swobody dla poznania dziewczęcia u Gmundy korzystał.
Drugiego dnia z rana, Szwentas posłuszny wybierał się już, konie siodłał, sakwy napełniał i żegnał się ze służbą i parobkami, gdy spostrzegł, że Jerze-